środa, 30 maja 2012

Podlasie: Biebrza

Na skrzydłach zaprzyjaźnionego bielika amerykańskiego, prosto zza Wielkiej Wody przyfrunąłem nad polską dzicz, a dokładniej biebrzańskie rozległe mokradła, nazywane czasem Zielonym Oceanem.
Choćby nie wiem jak piękny był Nowy Jork, czy inne miasto na świecie, jestem zwykłym wiejskim kundlem i tego się nie wyrzeknę.
W Biebrzy jestem bezgranicznie zakochany dzięki Pankowi, który pierwszy raz trafił tutaj w 1998 roku i porządnie go wtedy biebrznęło.
Ja dotarłem dopiero dziesięć lat później i tak jak mój właściciel chciałbym kiedyś ugrzęznąć tutaj na stałe.
Teren ten jest doskonale znany przyrodnikom, a szczególnie ornitologom z całego świata, którzy zjeżdżają się tutaj głównie wiosną, aby obserwować setki gatunków ptaków (275) i innych zwierząt. Szczególnie cenną zdobyczą jest "upolowanie" niepozornej wodniczki, zaobserwowanie stad tokujących batalionów, dubeltów czy cietrzewi.
Chociaż równie ciekawe może być podglądanie remiza wijącego swoje charakterystyczne gniazdo, z których pradziadowie ludzi robili... buty.
Biebrza to również ostoja łosia, którego bezproblemowo zobaczymy w zagrodzie hodowlanej na Grzędach,
choć przypadkowe spotkanie w naturze, nawet blisko ludzkich zabudowań, też jest bardzo prawdopodobne.
Znacznie trudniej wytropić moich dzikich przodków, czyli wilki. Jednak ślady ich bytności (tropy, sierść, kał), można w terenie odnaleźć,
a czasem podczas spływu kajakiem, zdarza się taki upiorny topielec wielkości wilka, ale równie dobrze mógł to być duży pies.
Kto żyw ten nad Biebrzę!
W okresie kwiecień - czerwiec jest tutaj bajecznie.
Jedynie komary mogą nam uprzykrzyć odrobinę pobyt, ale kto by się nimi przejmował w trakcie przechadzki wśród nieskończonych łanów kaczeńców.

wtorek, 29 maja 2012

Motylek

W połowie grudnia zeszłego roku, ogłosiłem pierwsze Candy w karierze tego bloga.
Odzew, o dziwo był dość duży.
Po miesiącu zapisów ogłosiłem wyniki konkursu, a zwyciężczynią została Trzpiotka.
Dziewczęciu wpadła w oko dorowa Kociornica, której z przyczyn oczywistych (nie dubluję już wykonanych przedmiotów) nie mogłem wykonać.

Wreszcie w maju znalazłem odrobinę czasu, żeby wreszcie zabrać się do roboty.
Długo zastanawiałem się co dla niej zrobić, bo ona sama ostatecznie nie określiła się co to może być?
Zapragnąłem zrobić coś megazajebiaszczokiczastego (w końcu robione z przeznaczeniem na przesłodkie candy), a że dziewczę młodziutkie, miesiąc maj i niedługo Dzień Dziecka, zatem padło na Motylka, który przed ostatecznym szlifem metaforycznie płonął niczym ćma w ogniu świec i kominka.
Kilka dodatkowych pociągnięć różnymi frezami, papierem ściernym oraz filcem.
Mała ogrodowo-kwiecista sesja fotograficzna.
I razem z pozostałymi gadżetami wchodzącymi w skład wygranej (niestety los był pusty),
śliczne imago odfrunęło do nowej właścicielki.
Mam nadzieję że szczęśliwie dotarło i nie zaginęło w czeluściach wiecznie głodnej poczty, tak jak pierwsze szydełko dla Anety.