Helenenfelde - na tyle ile kojarzę język niemiecki znaczy - Pole Heleny.
Tutaj mieszkali dziadkowie po mieczu oraz urodził się mój tato.
Słomiano-gliniany domek dziadek postawił sam.
Tak się kiedyś budowano, a teraz na fali ekologii powraca się do tej technologii.
Jak byłem mały nienawidziłem tam jeździć.
W ciemnym domu śmierdziało stęchlizną i kurczakami (babcia pisklaki hodowała pod platą). Wiocha tak okropnie zabita dechami, że psy przysłowiowo dupami szczekały.
Przy domu sad, wokoło pola z piaszczysta ziemią, olbrzymi las, a w lesie jezioro - Danzinger See (obecnie Sinowa).
Dopiero jak dorosłem zrozumiałem własną głupotę.
Smaczne owoce prosto z drzew i krzewów, przestrzeń (wtedy mnie przerażała), kolorowe piórka rwane przez babcię prosto z drobiowych kuprów, grzybobranie i wyprawa na jeżyny, podkładanie monet i małych kamieni pod koła pobliskiej lokomotywy, rozgrzany piec kaflowy i olbrzymia pierzyna, wychodek na zewnątrz, skarby w garażu - małe puzzle wspomnień.
Babcia przy ogrodzie.
Dziadek z wizytą w gminie Jaschewo
Tato ujeżdża motocykl przed domem
środa, 17 listopada 2010
poniedziałek, 15 listopada 2010
piątek, 12 listopada 2010
Tatuaże
Skóra oprócz tego, że można ją opalać bądź nie, może również służyć za malarskie płótno.
Przygodę z tatuażem zacząłem dość nietypowo, bo od podpisania niezwykłej makatki na prawej łopatce ;)
Z perspektywy czasu jest to najmniej udany z moich tatuaży.
Ma zbyt grube linie i ogólnie jakiś taki rozlany jest, ale w planach długoterminowych przewidziane są jego poprawki.
Następnie w miejscu gdzie plecy łączą się z dupą, po lewej stronie wzeszło trybalowe słońce.
Jego promienie wychylają się zza ciasnej gumki gaci, jakby wynurzały się z mroków przepastnej otchłani ;)
Ten rysunek ma dodatkowo walory maskujące, zasłaniając niewielką plamę melatoninową.
Jestem ewidentnie słońcozależny i okres od listopada do lutego jest dla mnie największą torturą.
Permanentny brak światła kończy się zawsze wiosenną megadepresją.
Ostatni tatuaż jest chyba najbardziej dopracowany.
Pozazdrościłem marynarzom i wszelakim typkom spod ciemnej gwiazdy, więc również zafundowałem sobie gołą babę w prawej pachwinie.
Gdy wydymam i wciągam brzuch, jej piersi falują malowniczo ;)
Obrazek nie bez powodu jest najdokładniejszy, gdyż podczas projektowania korzystałem z gotowego szablonu, który tylko odrobinę przerobiłem.
Wizerunek pochodzi z komiksu "Girlsy, gorzała i giwery" Franka Millera, który jest jedną z części jego opus magnum "Sin City".
W ten sposób oddałem cześć kobietom i komiksom ;D
Żeby nie było wątpliwości, po drugiej stronie narządu płciowego ma znaleźć się mężczyzna, również zerżnięty od Franio Młynarza.
Docelowo tatuaży powinno być siedem - po jednym na każdy dzień tygodnia.
Niestety odkąd komiksy stały się moim nałogiem, na tatuaże już nie starcza funduszy, a zaprzyjaźnionego tatuażysty brak.
Przygodę z tatuażem zacząłem dość nietypowo, bo od podpisania niezwykłej makatki na prawej łopatce ;)
Z perspektywy czasu jest to najmniej udany z moich tatuaży.
Ma zbyt grube linie i ogólnie jakiś taki rozlany jest, ale w planach długoterminowych przewidziane są jego poprawki.
Następnie w miejscu gdzie plecy łączą się z dupą, po lewej stronie wzeszło trybalowe słońce.
Jego promienie wychylają się zza ciasnej gumki gaci, jakby wynurzały się z mroków przepastnej otchłani ;)
Ten rysunek ma dodatkowo walory maskujące, zasłaniając niewielką plamę melatoninową.
Jestem ewidentnie słońcozależny i okres od listopada do lutego jest dla mnie największą torturą.
Permanentny brak światła kończy się zawsze wiosenną megadepresją.
Ostatni tatuaż jest chyba najbardziej dopracowany.
Pozazdrościłem marynarzom i wszelakim typkom spod ciemnej gwiazdy, więc również zafundowałem sobie gołą babę w prawej pachwinie.
Gdy wydymam i wciągam brzuch, jej piersi falują malowniczo ;)
Obrazek nie bez powodu jest najdokładniejszy, gdyż podczas projektowania korzystałem z gotowego szablonu, który tylko odrobinę przerobiłem.
Wizerunek pochodzi z komiksu "Girlsy, gorzała i giwery" Franka Millera, który jest jedną z części jego opus magnum "Sin City".
W ten sposób oddałem cześć kobietom i komiksom ;D
Żeby nie było wątpliwości, po drugiej stronie narządu płciowego ma znaleźć się mężczyzna, również zerżnięty od Franio Młynarza.
Docelowo tatuaży powinno być siedem - po jednym na każdy dzień tygodnia.
Niestety odkąd komiksy stały się moim nałogiem, na tatuaże już nie starcza funduszy, a zaprzyjaźnionego tatuażysty brak.
środa, 10 listopada 2010
Pseudonim artystyczny
Żeby jakoś wszystkie moje twory podpisywać, musiałem sobie znaleźć jakiś chwytny pseudonim artystyczny i wykombinować ładny plastycznie podpis do niego.
Najprościej było kombinować coś wkoło inicjałów.
Pierwsza myśl była komiczna, bo wyszło DEHA ;D
Sorry bardzo za deskę nie będę robił ;)
Drugie podejście było strzałem w dziesiątkę, bo wystarczyło przestawić szyk literowy, dodać jeszcze jedną, żeby nadać całości sens i tak narodził się:
HaDeS
Wszyscy zadają durne pytanie, skąd to nieszczęsne S?
Zawsze spieszę z równie głupią odpowiedzią: od SuperStar ;)))
Odtąd wszelkie elektroniczne listy (do znajomych) podpisuję po prostu: hds.
Również moje nicki na różnych portalach tak wyglądają. Chyba że ktoś przede mną już taki zarezerwował, wtedy posiłkuję się kolejną w szeregu liczbą.
Nawet tytuł tego bloga jest przewrotnym rozwinięciem tego skrótu.
Na potrzeby ręcznego podpisywania, połączyłem drukowane literki H, D, S w jedną zgrabną całość.
Tak są podpisywane listy odręczne i grawerowane wszelakie rękodzieła.
Nie chcąc być gorszym od Prince'a, który przez pewien okres twórczości kazał się zwać Symbolem, również stworzyłem graficzny, oficjalny symbol, do którego jeszcze dopisałem ideologię ;D
Literka H powstała z płynących w przeciwnym kierunku ryb (mój znak zodiaku) przebitych sarmacką szablą.
Cała reszta to Ognisty Wąż, czyli mój znak zodiaku w chińskim horoskopie.
Taki znaczek znajduje we wszystkich miejscach, gdzie udało się go wcisnąć.
Przykładowo posiadacze któregoś z 550 egzemplarzy pożegnalnych albumów Tadeusza Baranowskiego, bez trudu odnajdą go na ich wewnętrznej wyklejance.
Najprościej było kombinować coś wkoło inicjałów.
Pierwsza myśl była komiczna, bo wyszło DEHA ;D
Sorry bardzo za deskę nie będę robił ;)
Drugie podejście było strzałem w dziesiątkę, bo wystarczyło przestawić szyk literowy, dodać jeszcze jedną, żeby nadać całości sens i tak narodził się:
HaDeS
Wszyscy zadają durne pytanie, skąd to nieszczęsne S?
Zawsze spieszę z równie głupią odpowiedzią: od SuperStar ;)))
Odtąd wszelkie elektroniczne listy (do znajomych) podpisuję po prostu: hds.
Również moje nicki na różnych portalach tak wyglądają. Chyba że ktoś przede mną już taki zarezerwował, wtedy posiłkuję się kolejną w szeregu liczbą.
Nawet tytuł tego bloga jest przewrotnym rozwinięciem tego skrótu.
Na potrzeby ręcznego podpisywania, połączyłem drukowane literki H, D, S w jedną zgrabną całość.
Tak są podpisywane listy odręczne i grawerowane wszelakie rękodzieła.
Nie chcąc być gorszym od Prince'a, który przez pewien okres twórczości kazał się zwać Symbolem, również stworzyłem graficzny, oficjalny symbol, do którego jeszcze dopisałem ideologię ;D
Literka H powstała z płynących w przeciwnym kierunku ryb (mój znak zodiaku) przebitych sarmacką szablą.
Cała reszta to Ognisty Wąż, czyli mój znak zodiaku w chińskim horoskopie.
Taki znaczek znajduje we wszystkich miejscach, gdzie udało się go wcisnąć.
Przykładowo posiadacze któregoś z 550 egzemplarzy pożegnalnych albumów Tadeusza Baranowskiego, bez trudu odnajdą go na ich wewnętrznej wyklejance.
Subskrybuj:
Posty (Atom)