sobota, 25 grudnia 2010
Mikołajowe płyty
Gdy jeszcze przejmowałem się tymi całymi świętami, miałem zwyczaj obdarowywania drobnymi upominkami rodziny, przyjaciół i znajomych.
Kilka lat z rzędu (4), były to własne kompilacje kolęd, pastorałek, piosenek świątecznych i zimowych, dobieranych według stopnia żenady (im gorsze tym lepsze), choć zdarzały się chlubne wyjątki, dzięki czemu jeszcze piękniej one błyszczały.
Płyty miały megalimitowany, numerowany nakład - 22 sztuki na każdy tytuł.
Numery przydzielane były losowo, oprócz 1 (ówczesna wybranka), 2 (rodzice), 22 (ja).
Bohaterem okładek był nieŚwięty Mikołaj w czerwonej czapce, z różnymi dodatkami na każdy rok.
Poniżej przedstawiam tytuły, okładki i próbki utworów.
Goły Mikołaj czyli worek pełen prezentów
Świąteczny relaXXX czyli Mikołaj w jakuzzi
Frywolna Śnieżynka czyli odmieniony Mikołaj
Ostatnia płyta Goły, Frywolny RelaXXX czyli the best of Mikołaj była składakiem z poprzednich CD, gdyż poprosiłem wcześniej obdarowanych o wybranie ulubionych utworów.
Okładka (umieszczona na wstępie posta) zawierała gadżety (miniczapeczka, kieliszek, diadem), wykorzystane do poprzednich okładek. Natomiast rozbudowana wkładka, wzbogacona była o alternatywne okładki tychże płyt.
Formuła zużyła się, ciekawe kompozycje skończyły.
Gdybym kiedyś miał wrócić do tego projektu, to bez wątpienia znalazłby się na płycie ten utwór, za który dziękuję Maćkowi.
Fuck Christmas!!! ;D
środa, 17 listopada 2010
Helenenfelde
Helenenfelde - na tyle ile kojarzę język niemiecki znaczy - Pole Heleny.
Tutaj mieszkali dziadkowie po mieczu oraz urodził się mój tato.
Słomiano-gliniany domek dziadek postawił sam.
Tak się kiedyś budowano, a teraz na fali ekologii powraca się do tej technologii.
Jak byłem mały nienawidziłem tam jeździć.
W ciemnym domu śmierdziało stęchlizną i kurczakami (babcia pisklaki hodowała pod platą). Wiocha tak okropnie zabita dechami, że psy przysłowiowo dupami szczekały.
Przy domu sad, wokoło pola z piaszczysta ziemią, olbrzymi las, a w lesie jezioro - Danzinger See (obecnie Sinowa).
Dopiero jak dorosłem zrozumiałem własną głupotę.
Smaczne owoce prosto z drzew i krzewów, przestrzeń (wtedy mnie przerażała), kolorowe piórka rwane przez babcię prosto z drobiowych kuprów, grzybobranie i wyprawa na jeżyny, podkładanie monet i małych kamieni pod koła pobliskiej lokomotywy, rozgrzany piec kaflowy i olbrzymia pierzyna, wychodek na zewnątrz, skarby w garażu - małe puzzle wspomnień.
Babcia przy ogrodzie.
Dziadek z wizytą w gminie Jaschewo
Tato ujeżdża motocykl przed domem
Tutaj mieszkali dziadkowie po mieczu oraz urodził się mój tato.
Słomiano-gliniany domek dziadek postawił sam.
Tak się kiedyś budowano, a teraz na fali ekologii powraca się do tej technologii.
Jak byłem mały nienawidziłem tam jeździć.
W ciemnym domu śmierdziało stęchlizną i kurczakami (babcia pisklaki hodowała pod platą). Wiocha tak okropnie zabita dechami, że psy przysłowiowo dupami szczekały.
Przy domu sad, wokoło pola z piaszczysta ziemią, olbrzymi las, a w lesie jezioro - Danzinger See (obecnie Sinowa).
Dopiero jak dorosłem zrozumiałem własną głupotę.
Smaczne owoce prosto z drzew i krzewów, przestrzeń (wtedy mnie przerażała), kolorowe piórka rwane przez babcię prosto z drobiowych kuprów, grzybobranie i wyprawa na jeżyny, podkładanie monet i małych kamieni pod koła pobliskiej lokomotywy, rozgrzany piec kaflowy i olbrzymia pierzyna, wychodek na zewnątrz, skarby w garażu - małe puzzle wspomnień.
Babcia przy ogrodzie.
Dziadek z wizytą w gminie Jaschewo
Tato ujeżdża motocykl przed domem
poniedziałek, 15 listopada 2010
piątek, 12 listopada 2010
Tatuaże
Skóra oprócz tego, że można ją opalać bądź nie, może również służyć za malarskie płótno.
Przygodę z tatuażem zacząłem dość nietypowo, bo od podpisania niezwykłej makatki na prawej łopatce ;)
Z perspektywy czasu jest to najmniej udany z moich tatuaży.
Ma zbyt grube linie i ogólnie jakiś taki rozlany jest, ale w planach długoterminowych przewidziane są jego poprawki.
Następnie w miejscu gdzie plecy łączą się z dupą, po lewej stronie wzeszło trybalowe słońce.
Jego promienie wychylają się zza ciasnej gumki gaci, jakby wynurzały się z mroków przepastnej otchłani ;)
Ten rysunek ma dodatkowo walory maskujące, zasłaniając niewielką plamę melatoninową.
Jestem ewidentnie słońcozależny i okres od listopada do lutego jest dla mnie największą torturą.
Permanentny brak światła kończy się zawsze wiosenną megadepresją.
Ostatni tatuaż jest chyba najbardziej dopracowany.
Pozazdrościłem marynarzom i wszelakim typkom spod ciemnej gwiazdy, więc również zafundowałem sobie gołą babę w prawej pachwinie.
Gdy wydymam i wciągam brzuch, jej piersi falują malowniczo ;)
Obrazek nie bez powodu jest najdokładniejszy, gdyż podczas projektowania korzystałem z gotowego szablonu, który tylko odrobinę przerobiłem.
Wizerunek pochodzi z komiksu "Girlsy, gorzała i giwery" Franka Millera, który jest jedną z części jego opus magnum "Sin City".
W ten sposób oddałem cześć kobietom i komiksom ;D
Żeby nie było wątpliwości, po drugiej stronie narządu płciowego ma znaleźć się mężczyzna, również zerżnięty od Franio Młynarza.
Docelowo tatuaży powinno być siedem - po jednym na każdy dzień tygodnia.
Niestety odkąd komiksy stały się moim nałogiem, na tatuaże już nie starcza funduszy, a zaprzyjaźnionego tatuażysty brak.
Przygodę z tatuażem zacząłem dość nietypowo, bo od podpisania niezwykłej makatki na prawej łopatce ;)
Z perspektywy czasu jest to najmniej udany z moich tatuaży.
Ma zbyt grube linie i ogólnie jakiś taki rozlany jest, ale w planach długoterminowych przewidziane są jego poprawki.
Następnie w miejscu gdzie plecy łączą się z dupą, po lewej stronie wzeszło trybalowe słońce.
Jego promienie wychylają się zza ciasnej gumki gaci, jakby wynurzały się z mroków przepastnej otchłani ;)
Ten rysunek ma dodatkowo walory maskujące, zasłaniając niewielką plamę melatoninową.
Jestem ewidentnie słońcozależny i okres od listopada do lutego jest dla mnie największą torturą.
Permanentny brak światła kończy się zawsze wiosenną megadepresją.
Ostatni tatuaż jest chyba najbardziej dopracowany.
Pozazdrościłem marynarzom i wszelakim typkom spod ciemnej gwiazdy, więc również zafundowałem sobie gołą babę w prawej pachwinie.
Gdy wydymam i wciągam brzuch, jej piersi falują malowniczo ;)
Obrazek nie bez powodu jest najdokładniejszy, gdyż podczas projektowania korzystałem z gotowego szablonu, który tylko odrobinę przerobiłem.
Wizerunek pochodzi z komiksu "Girlsy, gorzała i giwery" Franka Millera, który jest jedną z części jego opus magnum "Sin City".
W ten sposób oddałem cześć kobietom i komiksom ;D
Żeby nie było wątpliwości, po drugiej stronie narządu płciowego ma znaleźć się mężczyzna, również zerżnięty od Franio Młynarza.
Docelowo tatuaży powinno być siedem - po jednym na każdy dzień tygodnia.
Niestety odkąd komiksy stały się moim nałogiem, na tatuaże już nie starcza funduszy, a zaprzyjaźnionego tatuażysty brak.
środa, 10 listopada 2010
Pseudonim artystyczny
Żeby jakoś wszystkie moje twory podpisywać, musiałem sobie znaleźć jakiś chwytny pseudonim artystyczny i wykombinować ładny plastycznie podpis do niego.
Najprościej było kombinować coś wkoło inicjałów.
Pierwsza myśl była komiczna, bo wyszło DEHA ;D
Sorry bardzo za deskę nie będę robił ;)
Drugie podejście było strzałem w dziesiątkę, bo wystarczyło przestawić szyk literowy, dodać jeszcze jedną, żeby nadać całości sens i tak narodził się:
HaDeS
Wszyscy zadają durne pytanie, skąd to nieszczęsne S?
Zawsze spieszę z równie głupią odpowiedzią: od SuperStar ;)))
Odtąd wszelkie elektroniczne listy (do znajomych) podpisuję po prostu: hds.
Również moje nicki na różnych portalach tak wyglądają. Chyba że ktoś przede mną już taki zarezerwował, wtedy posiłkuję się kolejną w szeregu liczbą.
Nawet tytuł tego bloga jest przewrotnym rozwinięciem tego skrótu.
Na potrzeby ręcznego podpisywania, połączyłem drukowane literki H, D, S w jedną zgrabną całość.
Tak są podpisywane listy odręczne i grawerowane wszelakie rękodzieła.
Nie chcąc być gorszym od Prince'a, który przez pewien okres twórczości kazał się zwać Symbolem, również stworzyłem graficzny, oficjalny symbol, do którego jeszcze dopisałem ideologię ;D
Literka H powstała z płynących w przeciwnym kierunku ryb (mój znak zodiaku) przebitych sarmacką szablą.
Cała reszta to Ognisty Wąż, czyli mój znak zodiaku w chińskim horoskopie.
Taki znaczek znajduje we wszystkich miejscach, gdzie udało się go wcisnąć.
Przykładowo posiadacze któregoś z 550 egzemplarzy pożegnalnych albumów Tadeusza Baranowskiego, bez trudu odnajdą go na ich wewnętrznej wyklejance.
Najprościej było kombinować coś wkoło inicjałów.
Pierwsza myśl była komiczna, bo wyszło DEHA ;D
Sorry bardzo za deskę nie będę robił ;)
Drugie podejście było strzałem w dziesiątkę, bo wystarczyło przestawić szyk literowy, dodać jeszcze jedną, żeby nadać całości sens i tak narodził się:
HaDeS
Wszyscy zadają durne pytanie, skąd to nieszczęsne S?
Zawsze spieszę z równie głupią odpowiedzią: od SuperStar ;)))
Odtąd wszelkie elektroniczne listy (do znajomych) podpisuję po prostu: hds.
Również moje nicki na różnych portalach tak wyglądają. Chyba że ktoś przede mną już taki zarezerwował, wtedy posiłkuję się kolejną w szeregu liczbą.
Nawet tytuł tego bloga jest przewrotnym rozwinięciem tego skrótu.
Na potrzeby ręcznego podpisywania, połączyłem drukowane literki H, D, S w jedną zgrabną całość.
Tak są podpisywane listy odręczne i grawerowane wszelakie rękodzieła.
Nie chcąc być gorszym od Prince'a, który przez pewien okres twórczości kazał się zwać Symbolem, również stworzyłem graficzny, oficjalny symbol, do którego jeszcze dopisałem ideologię ;D
Literka H powstała z płynących w przeciwnym kierunku ryb (mój znak zodiaku) przebitych sarmacką szablą.
Cała reszta to Ognisty Wąż, czyli mój znak zodiaku w chińskim horoskopie.
Taki znaczek znajduje we wszystkich miejscach, gdzie udało się go wcisnąć.
Przykładowo posiadacze któregoś z 550 egzemplarzy pożegnalnych albumów Tadeusza Baranowskiego, bez trudu odnajdą go na ich wewnętrznej wyklejance.
piątek, 23 lipca 2010
Janus
& now przykład sztuki dla sztuki, czyli co powstaje gdy ma się bardzo dużo czasu, który spędza się smażąc cały dzień ciało na pomoście.
Posiadając znaczne ilości wosku z pasieki, mogłem go dowolnie formować w cieple słońca i tak z bezmyślnego kulania doszedłem do kształtu czaszki.
Oprócz nozdrzy, nie używałem żadnych narzędzi do jej wykonania.
Oczy i zęby to nadmorskie otoczaki wyszlifowane przez fale.
Stało to sobie na półce i oprócz tego, że kurz zbierało, to również wzbudzało trwogę wśród znajomych.
Parę lat później wyłowiłem we Wdzie głowę laleczki Made in USA.
Farba z niej gdzieniegdzie pozłaziła, plastik się pomarszczył, a puste oczodoły były równie przerażające jak kamienne oczy czaszki.
Z czasem głowa rozeschła się całkowicie i pękła na pół, nie pozostało mi nic innego jak połączyć oba przedmioty w jeden, tym bardziej że wielkościowo zupełnie przypadkowo były takie same ;)
No i zupełnie niezamierzenie wyszła wariacja na temat pewnego rzymskiego bóstwa, którą można interpretować na wiele sposobów, tylko po co, skoro jest to kawałek wosku, plastiku i kamieni ;)
P.S. SZF i QW nie będzie, bo jadę nad weekend nad morze.
Posiadając znaczne ilości wosku z pasieki, mogłem go dowolnie formować w cieple słońca i tak z bezmyślnego kulania doszedłem do kształtu czaszki.
Oprócz nozdrzy, nie używałem żadnych narzędzi do jej wykonania.
Oczy i zęby to nadmorskie otoczaki wyszlifowane przez fale.
Stało to sobie na półce i oprócz tego, że kurz zbierało, to również wzbudzało trwogę wśród znajomych.
Parę lat później wyłowiłem we Wdzie głowę laleczki Made in USA.
Farba z niej gdzieniegdzie pozłaziła, plastik się pomarszczył, a puste oczodoły były równie przerażające jak kamienne oczy czaszki.
Z czasem głowa rozeschła się całkowicie i pękła na pół, nie pozostało mi nic innego jak połączyć oba przedmioty w jeden, tym bardziej że wielkościowo zupełnie przypadkowo były takie same ;)
No i zupełnie niezamierzenie wyszła wariacja na temat pewnego rzymskiego bóstwa, którą można interpretować na wiele sposobów, tylko po co, skoro jest to kawałek wosku, plastiku i kamieni ;)
P.S. SZF i QW nie będzie, bo jadę nad weekend nad morze.
czwartek, 22 lipca 2010
Pastorał
Było już dłubanie w drewnie i było też rycie w kości, czas zatem połączyć obie te sztuczki.
Pastorał jaki sobie zrobiłem jest luźnym nawiązaniem do tego, jakim podpierał się JPII.
Postać Chrystusa wykonana została z dwóch kawałków jeleniego poroża.
Ukoronowana cierniem głowa to róża czyli nasada poroża, natomiast cała reszta to końcówka korony.
Brązowe włosy pociągnięte bejcą, a całość utrwalona lakierem.
Długi, drewniany, wygięty pałąk wykonany jest oczywiście z mojego ulubionego jałowca.
Przedmiot ten służył mi jako podpora na jednej z wielu pielgrzymek, na które chadzałem gdy byłem jeszcze świętojebliwy - teraz pozostał mi już tylko jeden człon tej nazwy ;)
Zatem przemierzył jakieś 380 km naszego pięknego kraju, co widać po startej, mosiężnej podeszwie.
Zrobiłem jeszcze jeden przedmiot łączący drewno z kością w jedno, ale w chwili obecnej nie mogę go zaprezentować, bo jest uszkodzony ;/
Zrobię to w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, gdyż jest to jedyna rzecz, na temat której napisałem wiersz (jedyny i ostatni w moim życiu) - grafomania w czystej postaci ;)
Wart do zaprezentowania ku przestrodze ;D
Pastorał jaki sobie zrobiłem jest luźnym nawiązaniem do tego, jakim podpierał się JPII.
Postać Chrystusa wykonana została z dwóch kawałków jeleniego poroża.
Ukoronowana cierniem głowa to róża czyli nasada poroża, natomiast cała reszta to końcówka korony.
Brązowe włosy pociągnięte bejcą, a całość utrwalona lakierem.
Długi, drewniany, wygięty pałąk wykonany jest oczywiście z mojego ulubionego jałowca.
Przedmiot ten służył mi jako podpora na jednej z wielu pielgrzymek, na które chadzałem gdy byłem jeszcze świętojebliwy - teraz pozostał mi już tylko jeden człon tej nazwy ;)
Zatem przemierzył jakieś 380 km naszego pięknego kraju, co widać po startej, mosiężnej podeszwie.
Zrobiłem jeszcze jeden przedmiot łączący drewno z kością w jedno, ale w chwili obecnej nie mogę go zaprezentować, bo jest uszkodzony ;/
Zrobię to w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, gdyż jest to jedyna rzecz, na temat której napisałem wiersz (jedyny i ostatni w moim życiu) - grafomania w czystej postaci ;)
Wart do zaprezentowania ku przestrodze ;D
środa, 21 lipca 2010
Korkociąg
Kolejna rzecz, z której jestem autentycznie dumny to korkociąg do wina.
Zrobiony ze specyficznej odmiany sarniego poroża zwanej szpicakiem przyszłościowym.
Jako że poroże nie było zrzutem znalezionym w lesie, tylko było cały czas przytwierdzone do czaszki upolowanego zwierzęcia, do wykorzystania miałem dodatkowy kawałek kości zwany możdżeniem, z którego uformowałem wilczy łeb.
Pozostało tylko całość scalić z metalową częścią za pomocą kleju cementowego i już mogłem otwierać tanie wina "ekskluzywnym", jedynym w swoim rodzaju korkociągiem, robiąc spore wrażenie na upijanych dziewczynach ;)
Niestety stosunek ilości otwartych win do jakości stali, z której zrobiono korkociąg, rzutował na jego niską żywotność, gdyż ułamał się przy otwieraniu kolejnej butelki ;/
P.S. Przepraszam za niskiej jakości zdjęcia, ale jakoś tak nie wiedzieć czemu, aparat za każdym razem łapał ostrość na butelce wina zamiast na fotografowanym korkociągu. Być może dlatego, że wino było przedniej jakości, na temat którego rozpływał się kiedyś Fafik ;D
poniedziałek, 19 lipca 2010
Tabakiera
Nie ma nic lepszego do czyszczenia zatok, jak niuchnięcie brązowej kreski.
Zwyczaj tabaczenia umacniający więzi społeczne, kultywowany jest przez Kaszubów, reszta polskiej społeczności podchodzi do tego z pewną taką nieśmiałością ;)
OK
Oskrobanie kawałka gałęzi to żadna sztuka, zatem czas zabrać się za o wiele twardszy materiał.
Tabakiera stacjonarna, nie mylić z kieszonkową, zrobiona z kawałka jeleniego poroża.
Żeby poradzić sobie z wydrążeniem czegoś takiego, przydaje się narzędzie wielofunkcyjne z kompletem różnych końcówek.
Na rozecie służącej jako podstawa, wydrążyłem prosty motyw roślinny.
Jako zatyczki posłużyły rozeta i końcówka poroża kozła sarny.
Tutaj taka mała dygresja dla laików, jeleń i sarna to dwa odrębne, różniące się znacznie (chociażby wielkością) gatunki zwierząt.
Całość uzupełnia kawałek miedzianego gwintowanego drucika z nakrętką oraz łańcuszek, żeby wszystko trzymało się kupy.
Voila! Gotowy bibelocik można postawić na kominku i częstować gości tabaką.
niedziela, 18 lipca 2010
Laska
Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miałem potrzebę ekspresji, która objawiała się działaniami we wszelakich dziedzinach.
Dzięki tacie polubiłem dłubanie w drewnie, kościach, porożach czy innych materiałach, jednak nigdy nie zdołał mnie przekonać, a właściwie nawet zniechęcił, do swojej wielkiej pasji, jaką jest składanie modeli samolotów (zdarzyło mu się nawet być mistrzem Polski).
Zatem głównie na studiach, gdy moje możliwości manualne były w miarę okrzepnięte, a poza tym cierpiałem na nadmiar wolnego czasu, zająłem się szeroko rozumianą sztuką użytkową na własny użytek ;)
W ramach "dziadkowych" wspomnień czas przywołać te wiekopomne "dzieła".
Na pierwszy rzut idzie niepozorna laska, którą wystrugałem sobie na starość z jałowcowej łodygi.
Bardzo lubię drewno jałowca ze względu na charakterystyczny, długotrwały zapach, kolor i strukturę, co prawda jest dość twarde, więc ciężko się cokolwiek w nim robi.
W przypadku tej laski ograniczyłem się do oczyszczenia z kory oraz uwypuklenia licznych guzów, gruzełków i wgłębień.
Dodatkowo na głowni wyryłem oddzielne miejsca na palce, przez co stała się ona jeszcze bardziej "pokręcona".
Co prawda jakoś umknął mi fakt, że prawdopodobnie na starość nie będę posiadał takich smukłych i prostych palców, tylko będą one powykręcane na wszystkie strony, reumatoidalnym zapaleniem stawów jak u babci, więc nijak będą one pasowały w owe wgłębienia.
Natomiast będzie się ona przydawała jako doskonałe narzędzie zaczepno-obronne - taka fuzja bejsbola z maczugą ;)
Dzięki tacie polubiłem dłubanie w drewnie, kościach, porożach czy innych materiałach, jednak nigdy nie zdołał mnie przekonać, a właściwie nawet zniechęcił, do swojej wielkiej pasji, jaką jest składanie modeli samolotów (zdarzyło mu się nawet być mistrzem Polski).
Zatem głównie na studiach, gdy moje możliwości manualne były w miarę okrzepnięte, a poza tym cierpiałem na nadmiar wolnego czasu, zająłem się szeroko rozumianą sztuką użytkową na własny użytek ;)
W ramach "dziadkowych" wspomnień czas przywołać te wiekopomne "dzieła".
Na pierwszy rzut idzie niepozorna laska, którą wystrugałem sobie na starość z jałowcowej łodygi.
Bardzo lubię drewno jałowca ze względu na charakterystyczny, długotrwały zapach, kolor i strukturę, co prawda jest dość twarde, więc ciężko się cokolwiek w nim robi.
W przypadku tej laski ograniczyłem się do oczyszczenia z kory oraz uwypuklenia licznych guzów, gruzełków i wgłębień.
Dodatkowo na głowni wyryłem oddzielne miejsca na palce, przez co stała się ona jeszcze bardziej "pokręcona".
Co prawda jakoś umknął mi fakt, że prawdopodobnie na starość nie będę posiadał takich smukłych i prostych palców, tylko będą one powykręcane na wszystkie strony, reumatoidalnym zapaleniem stawów jak u babci, więc nijak będą one pasowały w owe wgłębienia.
Natomiast będzie się ona przydawała jako doskonałe narzędzie zaczepno-obronne - taka fuzja bejsbola z maczugą ;)
wtorek, 13 lipca 2010
Osiedle PGR
Od urodzenia mieszkam w tej samej wsi.
Początkowo stało tu sześć bloków jedno i dwupiętrowych, w których mieszkali ludzie zatrudnieni w pobliskim PGRze z gorzelnią oraz Fermie Tuczu Trzody Chlewnej.
Jak widać na powyższym zdjęciu mieliśmy do dyspozycji profesjonalny kort tenisowy, za nim była stołówka pracownicza, a jeszcze dalej niewielki plac zabaw z asfaltowym boiskiem do koszykówki i siatkówki.
Tuż obok ogródki działkowe i to wszystko.
We wsi funkcjonowały dwa sklepy (jeden mięsny).
Do szkoły szło się pięć kilometrów przez pola, łąki i lasy ;)
Przed moim blokiem
Później dobudowano dodatkowe cztery bloki, a po transformacji wszystko zaczęło niszczeć:
PGR nie istnieje,
w budynku stołówki jest teraz bar dla miejscowych, bezrobotnych żulików,
plac zabaw zdemontowano i ostała się tylko piaskownica,
kort tenisowy zarasta zielskiem,
boisko jest dziurawe, a tablice do kosza zmurszałe.
Jedynie bloki mieszkalne jakoś wyglądają i nawet są ocieplane ;)
Niedaleko wybudowano nową szkołę, więc boisko do piłki nożnej też powstało.
W tym całym "wiejskim" krajobrazie braknie coraz bardziej miejsca na parkingi, dla przybywających w tempie geometrycznym samochodów, bo przecież społeczeństwo się bogaci ;-)
poniedziałek, 12 lipca 2010
Maszki weselne czyli queer ludowy
Maszki, maski, dziady lub po prostu przebierańcy to tradycja zabawiania gości weselnych, kultywowana na Kujawach i Pomorzu (bynajmniej nie wiadomo mi o czymś podobnym, w innych regionach Polski).
Wedle starych weselnych tradycji, obcy na weselu gwarantują pomyślność w dalszym życiu nowożeńców.
Chodzili moi dziadkowie, rodzice, wujostwo, znajomi, chadzam też i ja, próbując ocalić od zapomnienia ten zwyczaj, który coraz bardziej wprawia ludzi w zakłopotanie, a kiedyś jak jeszcze byłem małym brzdącem, żadne wesele nie mogło się bez maszków obejść.
Fakt faktem, obecnie, jeżeli już się trafią tacy, to są to zazwyczaj zwykłe żule, bez krztyny polotu w ubiorze, zabawianiu gości i kulturze bycia.
Generalnie idea polega na tym, że tuż przed oczepinami (w godzinach 21-23) idzie się na wesele w zabawnym przebraniu i przez trzy tańce zabawia gości.
Zwykle kobiety przebierają się za mężczyzn, a mężczyźni za kobiety i nie ma w tym nic dziwnego i obciachowego.
Jak widać ludność wiejska już od wieków oswajała się z odmiennością poprzez śmiech ;)
Dlatego wszelakie drag queeny oraz drag kingi, nie robią na mnie specjalnego wrażenia ;)
Parze Młodej wręcza się jakąś kartkę okolicznościową i wiecheć kwiatów, oczywiście im bardziej odlotowe i absurdalne tym lepiej.
Orkiestrze wypada dać listę szlagierów do odegrania, również z przymrużeniem oka.
Można palnąć jakiś wierszyk, kawał, życzenia lub inną przemowę.
Niech się wciśnie w Wasze ściany - szczęście, miłość i bociany.
Szczęśliwy człowiek, gdy się żeni - ma odtąd stróża serca i kieszeni.
Czterech maszków się zebrało
Młodą Parę rozbawić chciało
Jak chcesz zamówić maszki
Odłóż dwie flaszki
Można też zaśpiewać i wręczyć gadżety.
1. Tobie Młody daję buteleczkę wódki, żeby Twój interes nie zrobił się krótki.
2. A Ci Młoda daję kawałeczek sznurka, żeby Ci po ślubie nie zarosła dziurka.
3. A Ci Młody daję tą małą laleczkę, jak Ci żonka nie da, zabaw się troszeczkę.
4. Tobie Młoda daję ten mały wałeczek, przyjdzie mąż pijany, obij mu tyłeczek.
5. Masz tu Panie Młody wspaniałe delicje, żebyś pierwszej nocy miał dobrą kondycję.
6. Tobie Młoda daję słoiczek musztardy, jak mu posmarujesz zawsze będzie twardy.
7. Ja Ci Młody daję kawałeczek chleba, tego w życiu pewnie będzie Wam potrzeba.
8. Masz tu Pani Młoda ten kieliszek soli, żebyś zobaczyła jak pierwszy raz boli.
9. Masz tu Panie Młody pieprzu odrobinę, jak Ci sama nie da, wsyp jej pod pieprzynę.
10. Tobie Młoda daję to piweczko złote, żebyś na kochanie wciąż miała ochotę.
11. A Ci Młody daję krótki kijaszek, żeby był ciut większy ten Twój mały ptaszek.
12. Miałam ja dla Młodej kawałeczek sadła, ale już go nie mam, kuchareczka zjadła.
13. Teraz Młodzi daję tego oto ptaka, przyjdziem za roczek zobaczym dzieciaczka.
14. Podzieliłam dary dosyć sprawiedliwie, żyjcie Państwo Młodzi długo i szczęśliwie.
15. A Wy teście mili, wiele nie gadajcie, za nasze śpiewanie po pół litra dajcie!
Następnie zaczynając od Pary Młodej, wyciąga się do ekstatycznych pląsów kolejnych gości (osobiście uwielbiam angażować tych najbardziej przerażonych sytuacją).
Niby tylko trzy tańce, ale wierzcie lub nie, że tyra jest nieziemska i pot płynie po dupie strugami.
Na koniec daje się świadkowi trzymającemu pieczę nad alkoholem, pustą flaszkę na wymianę (ci mniej kulturalni, piją razem z gośćmi w trakcie tańca i nieraz ciężko jest ich się pozbyć później), czyli taka forma zapłaty za umilenie czasu ;)
W całym przedsięwzięciu również chodzi o to, żeby nie zostać rozpoznanym, czyli raczej nie idzie się do najbliższej rodziny.
Dla większego kamuflażu, na twarzy zazwyczaj nosi się jakąś pończochę, wypchaną watą i pomalowaną, dlatego na pierwszy rzut oka wygląda to jak napad na bank ;)
Z drugiej strony, próbowanie rozpoznania maszków przez gości weselnych, to dodatkowa frajda dla jednych i drugich (spotkałem się w swojej "karierze", z przypadkami śledzenia jednych przez drugich).
Reakcje gości na przebierańców są bardzo różne: starzy (pamiętający zwyczaj) dobrze się bawią, młodzi zazwyczaj są zdegustowani, tak samo miastowi, chociaż nie mogę tak generalizować, bo zdarzają się jednostki imprezowe i w lot chwytają o co w tym wszystkim chodzi.
Przykładowo mój wujek, pochodzący z zachodniopomorskiego, zwyczaju nie znał wcale, więc jak pierwszy raz zobaczył, to chciał nieproszonych gości siłą usunąć, dopiero po szybkich wyjaśnieniach natychmiastowo nabrał ochoty do zabawy.
Ostatnie wesele na jakim byłem w przebraniu, nie dość że odbywało się w mieście, to wszyscy goście byli z tzw. "wyższych sfer". Ich początkowa reakcja, to był mix totalnego szoku, obrzydzenia i zażenowania, ale również ich dało się rozruszać, a obecnie wspominają ten element wesela, jako wesołą anegdotkę dla postronnych ludzi ;)
Wedle starych weselnych tradycji, obcy na weselu gwarantują pomyślność w dalszym życiu nowożeńców.
Chodzili moi dziadkowie, rodzice, wujostwo, znajomi, chadzam też i ja, próbując ocalić od zapomnienia ten zwyczaj, który coraz bardziej wprawia ludzi w zakłopotanie, a kiedyś jak jeszcze byłem małym brzdącem, żadne wesele nie mogło się bez maszków obejść.
Fakt faktem, obecnie, jeżeli już się trafią tacy, to są to zazwyczaj zwykłe żule, bez krztyny polotu w ubiorze, zabawianiu gości i kulturze bycia.
Generalnie idea polega na tym, że tuż przed oczepinami (w godzinach 21-23) idzie się na wesele w zabawnym przebraniu i przez trzy tańce zabawia gości.
Zwykle kobiety przebierają się za mężczyzn, a mężczyźni za kobiety i nie ma w tym nic dziwnego i obciachowego.
Jak widać ludność wiejska już od wieków oswajała się z odmiennością poprzez śmiech ;)
Dlatego wszelakie drag queeny oraz drag kingi, nie robią na mnie specjalnego wrażenia ;)
Parze Młodej wręcza się jakąś kartkę okolicznościową i wiecheć kwiatów, oczywiście im bardziej odlotowe i absurdalne tym lepiej.
Orkiestrze wypada dać listę szlagierów do odegrania, również z przymrużeniem oka.
Można palnąć jakiś wierszyk, kawał, życzenia lub inną przemowę.
Niech się wciśnie w Wasze ściany - szczęście, miłość i bociany.
Szczęśliwy człowiek, gdy się żeni - ma odtąd stróża serca i kieszeni.
Czterech maszków się zebrało
Młodą Parę rozbawić chciało
Jak chcesz zamówić maszki
Odłóż dwie flaszki
Można też zaśpiewać i wręczyć gadżety.
1. Tobie Młody daję buteleczkę wódki, żeby Twój interes nie zrobił się krótki.
2. A Ci Młoda daję kawałeczek sznurka, żeby Ci po ślubie nie zarosła dziurka.
3. A Ci Młody daję tą małą laleczkę, jak Ci żonka nie da, zabaw się troszeczkę.
4. Tobie Młoda daję ten mały wałeczek, przyjdzie mąż pijany, obij mu tyłeczek.
5. Masz tu Panie Młody wspaniałe delicje, żebyś pierwszej nocy miał dobrą kondycję.
6. Tobie Młoda daję słoiczek musztardy, jak mu posmarujesz zawsze będzie twardy.
7. Ja Ci Młody daję kawałeczek chleba, tego w życiu pewnie będzie Wam potrzeba.
8. Masz tu Pani Młoda ten kieliszek soli, żebyś zobaczyła jak pierwszy raz boli.
9. Masz tu Panie Młody pieprzu odrobinę, jak Ci sama nie da, wsyp jej pod pieprzynę.
10. Tobie Młoda daję to piweczko złote, żebyś na kochanie wciąż miała ochotę.
11. A Ci Młody daję krótki kijaszek, żeby był ciut większy ten Twój mały ptaszek.
12. Miałam ja dla Młodej kawałeczek sadła, ale już go nie mam, kuchareczka zjadła.
13. Teraz Młodzi daję tego oto ptaka, przyjdziem za roczek zobaczym dzieciaczka.
14. Podzieliłam dary dosyć sprawiedliwie, żyjcie Państwo Młodzi długo i szczęśliwie.
15. A Wy teście mili, wiele nie gadajcie, za nasze śpiewanie po pół litra dajcie!
Następnie zaczynając od Pary Młodej, wyciąga się do ekstatycznych pląsów kolejnych gości (osobiście uwielbiam angażować tych najbardziej przerażonych sytuacją).
Niby tylko trzy tańce, ale wierzcie lub nie, że tyra jest nieziemska i pot płynie po dupie strugami.
Na koniec daje się świadkowi trzymającemu pieczę nad alkoholem, pustą flaszkę na wymianę (ci mniej kulturalni, piją razem z gośćmi w trakcie tańca i nieraz ciężko jest ich się pozbyć później), czyli taka forma zapłaty za umilenie czasu ;)
W całym przedsięwzięciu również chodzi o to, żeby nie zostać rozpoznanym, czyli raczej nie idzie się do najbliższej rodziny.
Dla większego kamuflażu, na twarzy zazwyczaj nosi się jakąś pończochę, wypchaną watą i pomalowaną, dlatego na pierwszy rzut oka wygląda to jak napad na bank ;)
Z drugiej strony, próbowanie rozpoznania maszków przez gości weselnych, to dodatkowa frajda dla jednych i drugich (spotkałem się w swojej "karierze", z przypadkami śledzenia jednych przez drugich).
Reakcje gości na przebierańców są bardzo różne: starzy (pamiętający zwyczaj) dobrze się bawią, młodzi zazwyczaj są zdegustowani, tak samo miastowi, chociaż nie mogę tak generalizować, bo zdarzają się jednostki imprezowe i w lot chwytają o co w tym wszystkim chodzi.
Przykładowo mój wujek, pochodzący z zachodniopomorskiego, zwyczaju nie znał wcale, więc jak pierwszy raz zobaczył, to chciał nieproszonych gości siłą usunąć, dopiero po szybkich wyjaśnieniach natychmiastowo nabrał ochoty do zabawy.
Ostatnie wesele na jakim byłem w przebraniu, nie dość że odbywało się w mieście, to wszyscy goście byli z tzw. "wyższych sfer". Ich początkowa reakcja, to był mix totalnego szoku, obrzydzenia i zażenowania, ale również ich dało się rozruszać, a obecnie wspominają ten element wesela, jako wesołą anegdotkę dla postronnych ludzi ;)
poniedziałek, 5 lipca 2010
Miodobranie i wiejska fizolofia
Najsampierw są kwiaty i nektar, który pracowite pszczoły znoszą dzień w dzień, przez całe lato do ula.
Zazwyczaj żeby warto było wybierać mniódek tym sympatycznym owadom, trzeba posiadać kilka uli, czyli pasiekę.
Otwieramy górną część ula, zwaną nadstawką (to tam pszczoły znoszą miód, a dzięki specjalnej siatce, królowa nie ma tam wstępu i nie znosi jaj), wyjmujemy ramki wypełnione po brzegi "płynnym złotem", zalepionym woskiem, żeby nie wypływał z wnętrza komórek.
Plastry należy specjalnym "widelcem" odsklepić z wosku,
włożyć do miodarki (to taki rodzaj wirówki),
i delikatnie odwirować zawartość, która przez sito spływa do wiaderka.
Tym razem miód jest wyjątkowo ciemny i lekko cierpki, to znak że ma sporą domieszkę mszycowego gówna, czyli mówiąc po ludzku, jest to w znacznej części miód spadziowy (ulubiony JPII).
Mam taki "luksus", że moje życie dzielę między miasto i wieś. mniej więcej pół na pół, latem więcej wioski, zimą więcej miasta.
Wolałbym cały czas spędzać na wsi, lecz z pracą krucho ;/
Ostatnio tak mnie wzięło na pewne przemyślenia, że te dwa różniące się drastycznie siedliska ludzkie, odbieram różnymi zmysłami.
Wieś to królestwo WĘCHU.
Zapach polnych kwiatów, świeżo skoszonej trawy, siana, słomy, suchej ziemi, krowich placków, wydojonego mleka, miodu, kociej sierści, leśnego runa, poziomek, grzybów, sosnowego igliwia, bagna, ryb w jeziorze.
Miastem rządzi SŁUCH.
Ruch uliczny (zgrzyty, szumy, dzwonienie, klaksony, syreny), sąsiad za ścianą (odkurzacz, spłukiwany kibel, ciśnieniowy expres do kawy, impreza, trzaskanie drzwiami), ludzie pod oknem (kosiarka do trawy, rozwrzeszczane bachory, trzepanie dywanów).
RACHUNEK JEST PROSTY!!!
Właściwie dlaczego na określenie różnych dźwięków jest tyle nazw, a w przypadku zapachów, język polski jest strasznie ubogi, bo coś albo pachnie albo śmierdzi???
wtorek, 20 kwietnia 2010
Starzy Państwo Młodzi
Chociaż elektroniki i wszystkiego co jest z nią związane nienawidzę okrutnie (zawsze powtarzam, że jestem analogowy), to jednak są chwile iż mimo wszystko jestem wdzięczny za istnienie tego tałatajstwa.
Jakiś miesiąc temu spłonęły oryginalne zdjęcia po moich dziadkach. Na szczęście trochę wcześniej poskanowałem to co było ;) Więc jakby jeszcze mój komputer i inne nośniki miały ulec zniszczeniu, niech się dodatkowo błąkają te foteczki w sieci.
Jak widać babcia Lotka (zdrobnienie od Leokadii) była kobietą przecudnej urody. Dziadek Ludwik wiedział co robi, gdy brał sobie za żonę taką sztukę i do tego 10 lat młodszą ;-)
Goście weselni wraz z orkiestrą przed stodołą, w której odbywały się harce.
Jakiś miesiąc temu spłonęły oryginalne zdjęcia po moich dziadkach. Na szczęście trochę wcześniej poskanowałem to co było ;) Więc jakby jeszcze mój komputer i inne nośniki miały ulec zniszczeniu, niech się dodatkowo błąkają te foteczki w sieci.
Jak widać babcia Lotka (zdrobnienie od Leokadii) była kobietą przecudnej urody. Dziadek Ludwik wiedział co robi, gdy brał sobie za żonę taką sztukę i do tego 10 lat młodszą ;-)
Goście weselni wraz z orkiestrą przed stodołą, w której odbywały się harce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)